W tym roku ekspansywnie odkrywaliśmy Podlasie, region Polski dotychczas incydentalnie przez nas odwiedzany. I nikt z nas nie potrafi powiedzieć, dlaczego tak było? W końcówce czerwca biegaliśmy na Półmaratonie Mlecznym w Korycinie, a w trzeci weekend sierpnia zajechaliśmy w okolice Suwałk na legendarny już Maraton Wigry. Z dzisiejszej mojej perspektywy Podlasie to region wciąż magiczny, tajemniczy i zjawiskowy. Po tegorocznych wojażach mam tyle jeszcze niepoukładanych myśli i wrażeń, że zbierałem się do reportażu z biegu przez kilka miesięcy. I wciąż sięgając do własnych wspomnień, widzę miejsca jakby oderwane od cywilizacji, ukryte pośród lasów i bagien i te już w pełni uprzemysłowione, nowoczesne. Widzę starsze kobiety w tradycyjnych chustach siedzące na drewnianych ławkach, wieczorową porą omawiające sąsiedzkie sprawy oraz potęgę polskiego przemysłu mleczarskiego. Widzę zielone, pagórkowate łąki i gdzieniegdzie dominujące nad krajobrazem kępy drzew, będące być może strażnikami miejsc o znaczeniu historycznym oraz doskonale utrzymaną sieć dróg, której Podlasiu Wielkopolska może pozazdrościć. Widzę lasy, jeziora, rzeki, dziką zwierzynę oraz licznych turystów, harcerzy, rowerzystów, kajakarzy. I jest tam coś, czego nie ma prawie nigdzie. Jest cisza. Tak potrzebna mi w coraz bardziej rozentuzjazmowanych czasach. Z wiekiem coraz bardziej lubię te przestrzenie ciszy, tęsknię do nich. Czy to efekt kilkunastu lat biegania w samotności? Nie, nie znaczy to też, że przestałem zachwycać się hukiem Master of Puppets, ale lubię ten spokój, czasami tylko przerywany warkotem przejeżdżającego traktorka, widok na spokojną taflę jeziora, łąkę oraz dumnie szwędające się po pastwisku krowy. Tak, z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że na Podlasiu czuję się dobrze.
Półmaraton w Korycinie to rzeka Biebrza i Biebrzański Park Narodowy a maraton nad Wigrami, to wymagający bieg nad dziesiątym lub jedenastym, zależy które dane weźmiemy pod uwagę, największym jeziorem w Polsce. Jego powierzchnia wynosi 218,3 ha, a średnia głębokość 15,5 metra, choć w najgłębszym miejscu osiąga ponoć aż 74 metry głębokości. To teren Wigierskiego Parku Narodowego, pięknego i malowniczego, choć bezsprzecznie innego niż ten nad Biebrzą. Mamy tu liczne półwyspy, tu i ówdzie urozmaicające linię brzegową oraz wyspy, a przez liczne cieśniny i strumyki Wigry łączą się aż z szesnastoma innymi jeziorami. A jakby tego było mało, przez Wigry przepływa Czarna Hańcza, będąca dopływem Niemna („Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej, kto jeszcze pamięta tę lekturę?). Zorganizowaliśmy sobie na Czarnej Hańczy spływ kajakowy, jeden z być może najlepszych spływów, w których brałem udział. Odmienna od naszej przyroda, przestrzeń, cisza i nieziemskie krajobrazy zwalały z nóg. I tylko natrętne osy odbierały szansę na spokojny biwak.
Podlasie zatem zdecydowanie na tak. Będę tu częściej szukał biegowych i turystycznych inspiracji. Tak naprawdę byłem na Podlasiu wcześniej tylko raz kilkadziesiąt lat temu, pracując w nieistniejących już Wielkopolskich Fabrykach Mebli. Kolega Leszek z Białegostoku zorganizował tu spotkanie handlowe i zarazem nasze spotkanie integracyjne. Pamiętam mój ówczesny zachwyt nad tutejszą przyrodą i zdumienie nad fatalnym stanem miejscowej infrastruktury. Gdy wróciłem po latach, przyroda wciąż zachwyca, a przeskok w infrastrukturze dokonał się wręcz kosmiczny. Jeszcze kilkanaście lat temu było niewyobrażalne, że można będzie dojechać tutaj ze stolicy Wielkopolski, podróżując przez całą Polskę czteropasmową autostradą. Wciąż nie chce mi się wierzyć, że ta epokowa zamiana dokonała się w trakcie mojego życia.
Maraton, w którym pobiegliśmy, zorganizowany był doskonale. W Starym Folwarku, gdzie znajduje się muzeum Wigierskiego Parku Narodowego, znajdował się start i meta maratonu oraz towarzyszącej maratońskim zmaganiom „Pogoni za Bobrem”. Od punktu wejścia widać, że wielu biegnących przyjechało tutaj nie po jakieś spektakularne wyniki, sukcesy, prestiż i splendor, ale by dobrze się bawić: czekały nas 498 metry przewyższeń, a najwyższy punkt, na który wbiegaliśmy, położony był na wysokości 186 metrów.
W maratonie wystartowaliśmy w trójkę: Ania, Ewa i ja. Przez połowę dystansu biegliśmy razem. Od 9:30 w sobotni poranek spod klasztoru pokamedulskiego w Wigrach, z niezrównanym widokiem na barokowy, majestatyczny Kościół pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP wspólnie pokonaliśmy chyba najładniejszą część trasy. Pagórkowatą, z ładnym widokiem na jezioro, otaczające je łąki, piachy, liczne parowy, lasy i przecinane pomostami tereny bagniste. Towarzyszył nam rowerem mąż Ani Darek. Miał z sobą pokaźny zapas wody i pilnował, abyśmy się gdzieś tam na trasie nie pogubili. Nie udało mu się to mimo wysiłków. W nadbrzeżnej gęstwinie, omijając żeremia i przeciskając się pomiędzy krzakami, zamiast skręcić w prawo, pobiegłem prosto. Na szczęście po kilkudziesięciu metrach zauważyłem, że nikt nie biegnie za mną, skorygowałem swój błąd i długim podbiegiem dotarłem do wytyczonego szlaku. Wyprzedziło mnie trzech biegaczy, których mijałem wcześniej. To był właśnie czas, gdy nie było już przy mnie Darka. Po raz kolejny przekonałem się, że support jest ważny i przydaje się zawsze.
Po półmetku każdy biegł już w swoim tempie. To okolice wsi Bryzgiel, niedaleko naszej kwatery. Teren się wypłaszczył, biegliśmy po ścieżkach rowerowych – niekiedy nieukończonych, gdyż asfalt wylewano na nich dopiero w następny poniedziałek – po wioskowych drogach. Przyśpieszyłem, wykorzystując bardziej cywilizowane odcinki trasy. Za mną biegła Ania Glazer, która już za dwa miesiące, też na Podlasiu, pobiegnie swoje pierwsze 100 kilometrów na Bison Ultra Trail (może w przyszłym roku i ja w nim wystartuję?). Kilka minut za Anią biegła Ewa, jako jedyna spośród nas z plecaczkiem. Było bardzo ciepło. W lasach odczuwaliśmy temperaturę nieco mniej, na otwartych przestrzeniach asfalt się gotował. Z każdą godziną bieg stawał się coraz trudniejszy, ale jakiej innej pogody można było oczekiwać w sierpniową sobotę?
Maraton był doskonale przygotowany pod względem punktów serwisowych, których na trasie było aż siedem, licznych wolontariuszy, w szczególności strażaków z OSP stojących we wrażliwych kierunkowo miejscach. Pomimo wysokiej temperatury biegło mi się dobrze. Od chwili gdy pośrodku gęstwiny leśnej zostawiłem dziewczyny, kilometr po kilometrze wyprzedzałem kolejnych uczestników maratonu, nie narzucając sobie jakieś szczególnej presji. Korzystałem pełnymi garściami z wrażeń, które organizatorzy zafundowali nam, odpowiednio wytyczając ścieżkę biegu. Najwięcej było odcinków leśnych oraz szutrowych, w szczególności obok Cimchowizny, na ostatnich kilku kilometrach trasy, gdy w pełnym słońcu dobiegaliśmy na metę. Czterdzieści dwa kilometry nad Wigrami plus dwadzieścia jeden nad Biebrzą, łącznie miałem okazję w tym roku przebiec ponad sześćdziesiąt trzy kilometry po przyrodniczo obłędnym Podlasiu.
Jak zwykle czekali na mnie nasi kibice: Ania, Anetta, Joasia, Lidka, rodzice Łukasza oraz jego wujek i kuzynka Kasia jak i startujący w „Pogoni za Bobrem” Tomek, Łukasz i Darek. Prawie w pełnym składzie stawiła się Sekcja Warmia i Podlasie 3:33 Team. Na sto metrów przed metą, zużywając ostatnią kroplę adrenaliny, wyprzedziłem jednego z biegaczy. Ukończyłem zawody na 30 miejscu wśród 185 osób, które dobiegły do finiszu tego trudnego biegu. W kategorii Juniorów Starszych, bo tak zabawnie organizatorzy tytułują moją kategorię biegową, byłem 11. Zasadniczo w regulaminie zawodów przewidziano były dwie kategorie wiekowe: Juniorzy Młodsi i Juniorzy Starsi. Z moim zdaniem dobrym czasem: 04:11:19 ukończyłem swój 84. maraton. Bieg sprawił mi wielką przyjemność, choć na mecie zmęczony nieco wysoką temperaturą musiałem odpocząć, polegując pośrodku biegowego pikniku na zielonej trawie. Moi przyjaciele z klubu bezustannie częstowali mnie colą i piwem, a co chwilę pojawiał się jeden z ratowników medycznych, pytając, czy nic mi nie jest.
Bieg maratoński wygrał Wojciech Łabuda z Płocka z imponującym czasem 03:06:11, a wśród kobiet pierwsze miejsce zdobyła Patrycja Bereznowska, wybiegając na metę z czasem 03:42:19. Na 37. miejscu w stawce maratończyków, zaledwie siedem minut po mnie dobiegła na metę prawie wcale niezmęczona Ania Glazer z wynikiem 04:18:24. Zajęła trzecie miejsce wśród juniorek starszych, a czwarte miejsce, to najbardziej niewdzięczne i nielubiane przez sportowców zajęła w swojej kategorii wiekowej Ewa Bylewska z czasem 04:38:59. Co ciekawe, wszystkie stojące na podium dziewczyny z młodszej kategorii miały wyniki gorsze i od Ani, i od Ewy. Potęga kobiecego biegania w 3:33 Team zatem jest i ma się dobrze. Wymagające zawody ukończyło 186 osób.
A że Maraton Wigry, to nie tylko maraton, ale też towarzyszące głównej imprezie zawody nazwane przez organizatorów „Pogonią za Bobrem”, to wystartowała tam trójka naszych klubowiczów. Łukasz i Darek z sekcji Warmia i Podlasie 3:33 Team i nasz mazowiecki jedynak – Tomek Zgoda. Trasa liczyła 13 kilometrów, start i metę zorganizowano również na zielonym placu gminnym w Starym Folwarku. O 11:00, gdy słońce świeciło już mocno, a temperatura nabierała rozpędu, panowie wystartowali. Szlak im wytyczono odcinkami po trasie maratońskiej, na tym fragmencie głównie szutrowej, bardzo mocno pagórkowatej, na odkrytej przestrzeni, z przepięknym widokiem na zabytkowy zespół pokamedulski w Wigrach. Z pewnością nie był łatwy, zwłaszcza, że w nieba waliła słoneczna petarda. Ostatecznie jednak panowie dobiegi do mety bardzo zadowoleni. Pogoń za Bobrem wygrał Mateusz Leszczyński z czasem: 00:55:26, a z naszego 3:33 Team najszybszy był: Łukasz Sobotowski z czasem: 01:07:35. Drugi na mecie pojawił się Darek Żyliński: 01:14:01, a trzeci – Tomek Zgoda: 01:35:48. Zawody ukończyło 135 osób.
Po biegu schłodziliśmy się w jeziorze. Woda zimna, ulga dla nóg ogromna. Był wspólny posiłek w klubowym gronie, a że zjechało nas aż 12 osób, to oczekiwanie na uroczystość wręczenia nagród odbywało się w atmosferze sympatycznej i żartobliwej. Gdy Ania Glazer stanęła na podium byłem dumny, że nasz klub odcisnął swoje piętno również i na dalekim Podlasiu.